top of page
  • Zdjęcie autoraRedakcja Nowy Poznań

Muzeum osobliwości

W styczniu 1933 roku na ulicy Gwarnej 18 swoje podwoje otworzyło wędrowne muzeum osobliwości, wzbudzając sensację wśród brukowej prasy i całej rzeszy Poznańczyków. Do tej pory każdy kto chciał przeżyć coś z dreszczykiem szedł do kina, albo czekał aż na wokandzie pojawi się jakiś morderca, z którym będzie mógł stanąć oko w oko na sali sądowej. Jednym z pierwszych gości tego specyficznego salonu rozrywki był dziennikarz „Kurjera Poznańskiego”, który na jego łamach podzielił się wrażeniami.

„Wczoraj idąc na obiad przystanąłem na ulicy Gwarnej. Tłum ludzi przed wystawą, a reszta pchała się do lokalu jak po pieniądze. Napis u góry tłumaczył wszystko -„Muzeum osobliwości – żywa kobieta- tułów bez rąk i nóg.- Ciarki mnie przechodzą, ale wchodzę odważnie” – pisze żurnalista.


Każdego gościa tego panopticum prezentującego dziwa natury na samym wstępie witały „złośliwe lustra”, wynaturzające jego odbicie. Ten zabieg miął rozluźnić atmosferę, która z każdym kolejnym krokiem robiła się coraz bardziej napięta, szczególnie że kolejnym eksponatem była woskowa postać Petera Kurtena. Ten seryjny morderca z Dusseldorfu, musiał wyglądać bardzo naturalnie, gdyż na dziennikarzu zrobił ogromne wrażenie, co skrzętnie odnotował: „W kącie stoi sam Kurten, zbrodniarz z Dusseldorfu, jest nawet w lakierkach, a tak wygląda sympatycznie i niewinnie, że od dziś będę się bał każdego napotkanego przechodnia”. Kawałek dalej, z poza szklanych gablot zerkały na gości woskowe twarze, wybitnych postaci oraz kreatur świata zbrodni. Obok Lwa Tołstoja można było rozpoznać Kubę Rozpruwacza siejącego swego czasu postrach wśród londyńskich prostytutek, Alfreda Dryfusa, Henryka Landru- Ten francuski seryjny morderca, zamordował w ciągu 4 lat co najmniej 11 osób. Obok niego prezentował swe wdzięki, woskowa postać niejakiej Marianny Skublińskiej, która na swoim morderczym liczniku miał 500 noworodków.


Za postaciami, które w większości skończyły swój żywot w objęciach kata, znajdował się dział embriologii. Tu w olbrzymich słojach wypełnionych formaliną czekały na zwiedzających niezwykłe okazy kaprysów natury. Dzieci o dwóch twarzach, dzieci zrośnięte, dzieci potwory, ale nie tylko ludzie byli tu eksponatami, pomiędzy ewenementami zdegenerowanego świata fauny pięknie prezentowało się ciele o dwóch głowach.

„Ludzi o słabych nerwach przechodzi mrowie po krzyżach na widok tych wszystkich ekstrawagancji przyrody”- pisał poznański dziennikarz o pseudonimie iks.

Muzeum osobliwości obok zadania poznawczego pełniła również rolę wychowawczą, w dziale chorób wenerycznych prezentowano dziesiątki eksponatów ukazujące w plastyczny sposób następstwa chorób przenoszonych drogą miłosną.


Jednak największą atrakcję stanowiły żywe okazy. W ostatniej sali, swoje wdzięki prezentowali ludzie, którzy żyli ze swego kalectwa. Byli nimi Franz Gaels bez nóg i Miss Violetta, kobieta kadłubek pozbawiona zarówno rąk jak i nóg. Z ich udziałem, właściciel tego panoptikum, przygotował dla gości specjalny pokaz zdolności, jakimi mogli się pochwalić mimo swojej ułomności. Przed zgromadzoną publicznością podnosiła się kurtyna i na zaaranżowanej scenie występowali ludzie, którym kalectwo dawało utrzymanie. Oddajmy znowu głos poznańskiemu żurnaliście „… nie sztuką jest własnoręcznie podpisać weksel – Franc Gaels liczący 40 lat, dziwoląg natury, mógłby to zrobić własnonożnie. Potrafi on również wycinać z papieru piękne serwetki, wbijać gwoździe, golić się i zapalać papierosy- a wszystko własnonożnie. Wszystko zależy od przyzwyczajenia. Franz Gaels ma tylko nogi i one mu zupełnie wystarczają. Poza tym jest to zupełnie normalny jegomość. Z urodzenia Austriak. Przed 4 miesiącami ten dość dziwny człeczyna ożenił się….”. Natomiast Miss Violetta urodziła się w Chicago i była z pochodzenia Niemką. Miała 23 lata i podróżowała w asyście swojej siostry. Występowała ustawiona na specjalnym postumencie, jej program ograniczał się do rozmowy z publicznością, jeśli ta znała angielski lub niemiecki oraz pokazu rysowania ołówkiem trzymanym w ustach.

„Zwiedziła ona kawał świata. Ogląda sobie z ciekawością każde miasto, objeżdżając je na wózku. W godzinach wolnych od demonstracji czyta z lubością romanse i marzy o miłości. Na oko wywiera niesamowite wrażenia, ale to już trudno opisać, to trzeba zobaczyć. A więc kto ciekawy niech spieszy”- tymi słowami zakończył swoją relację z wizyty w tym przybytku „sztuki naturalnej” - dziennikarz „Nowego Kuriera. Jego konkurent z „Poznańskiego ABC” miał zgoła odmienne zdanie na temat tego miejsca swoją relację spuentował słowami –„Wstrętne! Uciekam czym prędzej słowem bujda na resorach. Dałem się nabić w butelkę po raz setny w życiu i to za całą złotówkę! A propos nie radze nikomu iść do „muzeum” przed południem. - Wczoraj nie mogłem zjeść obiadu.”


Ciekawe czy w dzisiejszych czasach, przed czy po obiedzie, miałoby powodzenie takie ekstrawaganckie miejsce? Tomasz Specyał


18 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page